25 sierpnia 2015

Rozdział 1 "Najpiękniej jest za pierwszym razem"

- Osiem minut do startu samolotu R56 Londyn-Barcelona - usłyszałam gdzieś z oddali głos spikerki. Osiem minut, pomyślałam. Tyle mam czasu by dojść do bramki, skasować bilet i wsiąść do samolotu. Nic prostszego! Dasz radę Lily!
   Biegłam pomiędzy podróżnymi  najszybciej jak potrafiłam. Jednego trochę podeptałam, dlatego zaczął na mnie warczeć, ale za to wzbogaciłam się o słomiany kapelusz z muszlami przy rondelku, który przez przypadek zaczepił się o moją walizkę. Pierwszy raz miałam lecieć samolotem, a już byłam opóźniona.
  Sekundy leciały niemiłosiernie szybko. Kiedy podałam bilet do skasowania zostały ledwie 3 minuty.
- Proszę tędy - jedna z pracownic wskazała ręką wejście do samolotu.
   Odetchnęłam z ulgą. Zdążyłam.
   W maszynie zajęłam miejsce przy oknie. Adrenalina, która krążyła mi w żyłach nie pozwalała spokojnie siedzieć w miejscu. Tupałam, wierciłam się i z podekscytowania, trochę też ze strachu mocno ściskałam poręcz siedzenia.
   Opuszczałam Anglię. Rodzinny kraj oraz jedyne miejsce w jakim byłam i znałam. Ciężko mi było myśleć w ten sposób, ale koncepcja zamieszkania z dala od ojca sprawiała, że na mojej twarzy gościł szeroki uśmiech. Wyjazd był chyba jedyną dobrą decyzją jaką podjęłam w dotychczasowym życiu.
- Prosimy zapiąć pasy - powiedziała stewardesa przez mikrofon i uśmiechnęła się sztucznie. - Życzymy miłego lotu.
   Rozejrzałam się wokół. Obok mnie siedział otyły i stary Azjata.
- Orzeszka? - zapytał podając paczkę bakalii.
   Potrząsnęłam głową.
- Nie. Dziękuję.
   Wzruszył ramionami.
- Więcej dla mnie. A tak przy okazji jestem Bum JoonPyo.
- Lily. - przedstawiłam się. Cóż, może to nie był wysportowany, młody blondyn, ale zawsze jakiś towarzysz podróży. A jak się później okazało doskonały słuchacz. JoonPyo rozumiał moje problemy i obiecał, że zawsze mogę na niego liczyć próbując zacząć wszystko od nowa. Przegadałam z nim cały lot. Dowiedziałam się, że pracuje w branży marketingowej i ma 2 synów. Jego życiorys był tak bogaty, że nie wiem jak zapamiętał te wszystkie historie, które mi opowiedział.

***

- Hej- potrząsnął mną JoonPyo.
    Przetarłam oczy.
- Spałam? - zapytałam, a on przytaknął.
- Popatrz. - wskazał na małe, okrągłe okienko. Wyjrzałam przez nie. Moim oczom ukazało się piękne i duże miasto. Całkiem inne, niż Londyn. Było w nim więcej magii i tajemnic.
- Barcelona.. - szepnęłam, a JoonPyo przytaknął.
- Piękna co?
- Idealna. - z zachwytem przyłożyłam ręce do szyby.
- Masz. - podał mi swoją wizytówkę. - Dzwoń, gdy będziesz w tarapatach.
   Roześmiałam się.
- Spokojnie. To nie ja biegałam goła po Manhattanie krzycząc "Mam węgorza w dupie".
   On też prychnął ze śmiechu.
- Ale to nie ja owinąłem się taśmą i zawiesiłem w parku na drzewie, tłumacząc ludziom, że zaatakował mnie Spiderman.
- Ej! - szturchnęłam go w ramię dalej się śmiejąc. - To było po pijaku, a ty biegałeś na trzeźwo.
   Nasza rozmowę przerwał głos stewardesy.
- Prosimy zapiąć pasy. Przygotowujemy się do lądowania.
   Posłusznie spełniłam jej prośbę i znów wyjrzałam przez okno.
   Za kilka minut będę na miejscu. Kilka minut. Wskazówka zegara zrobi kilka okrążeń i stanę w nowym miejscu z nowym życiem. To może być, aż tak proste?
   Kiedy kola samolotu zetknęły się z asfaltem delikatnie podskoczyłam. Przejechaliśmy kilkadziesiąt metrów i stanęliśmy.
   Jestem na miejscu.
   Szybko rozpięłam pasy i skierowałam się wraz z tłumem w stronę wyjścia. Kiedy odebrałam bagaże (piękne oczojebne, różowe walizki) entuzjastycznie rozejrzałam się po lotnisku. Bylo ogromne i całkowicie inaczej urządzone niż w Londynie. Ludzie przepychali się i rozchodzili we wszystkie strony. No pięknie.. Ciekawe jak ja teraz znajdę Emilie.
   Ktoś złapał mnie za ramie, wiec szybko obróciłam się w druga stronę by zobaczyć kto to. Miałam nadzieje, ze to moja przyjaciółka, jednak moim oczom ukazał się...
- ... JoonPyo. - Nagle zrobiło mi się głupio, gdy uświadomiłam sobie, ze wybiegłam z samolotu bez słowa pożegnania.
   Popatrzyłam na niego przepraszająco, ale on nie wydawał się urażony. Wręcz przeciwnie - tryskał szczęściem.
- Lily. To jest mój syn . - dumnie przedstawił wysokiego bruneta o czarnych oczach, którego dopiero co zauważyłam. Mial na sobie spodnie od garnituru, eleganckie buty ze skory, koszule i kamizelkę, a pod szyja zawiązaną muszkę.
- O hej - podałam mu rękę. - Jestem Lily.
-  Bum Kim, ale mów mi Kim. - uśmiechnął się tak słodko, ze kolana ugięły się pode mną. Jego głos był wysoki, ale bardzo spokojny i kojący. - Musisz być wyjątkowa, skoro ojciec zaraz po wyjściu z samolotu powiedział, ze muszę Cie poznać.
- Coz.. - odgarnęłam kosmyk włosów z policzka. - Az tak wyjątkowa to nie jestem. Może trochę. O tyle - pokazałam kciukiem i palcem wskazującym odległość około centymetra.
   Kim parsknął śmiechem.
- To się okaże. Podwieźć cie gdzieś?
- Nie. Czekam na przyjaciółkę, ale jak zwykle się spóźnia. - podciągnęłam torebkę na ramie i nerwowo rozejrzałam się dookoła.
- W takim razie może zdzwonimy się na kawę? -  do rozmowy wtrącił się JoonPyo, czym trochę zbił mnie z tropu. Całkowicie zapomniałam o jego obecności. A swoja droga mógł uprzedzić, ze Kim jest aż tak przystojny.
- Jasne. Jak tylko będę miała jakiś wolny czas to od razu dam sygnał.
- W takim razie my jedziemy.  Trzymaj się. - powiedział Kim wymijając mnie.
- Cześć. - pomachalam im i podeszłam do ławki. Nie zdążyłam na niej usiąść, bo ktoś rzucił się na mnie od tylu, przyprawiając mnie o mini atak serca.
- Lily!! - usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam się i mocno przytuliłam Emilie.
- Jezu! Jak ja się za tobą stęskniłam! - powiedziałam prosto do jej ucha. Szatynka odsunęła mnie na długość swoich ramion.
- Przyznaj się. Co to za przystojniak przed chwila z tobą rozmawiał. Mow teraz! Chce znać wszystkie pikantne szczegóły i liczę na happy end.
   Zaśmiałam się na cały głos. Taka właśnie jest Emilia. Pelna energii, wigoru i wszystkiego co sprawia, ze człowiek nie może za nią nadążyć.
- Niestety prawda jest taka, ze dopiero się poznaliśmy, ale... - zrobiłam pauzę i poruszyłam brwiami.
- Ale.. - poganiała mnie szatynka.
- Ale raczej umówimy się na kawę. - dokończyłam szybko. Niby nie było takiego wielkiego powodu do entuzjazmu, ale ta informacja sprawiała, ze robiło mi się ciepło na sercu. Ten chłopak ma w sobie to coś, stwierdziłam w myślach.
- W takim razie musimy Ci kupić ładną koronkowa bieliznę. - wywnioskowała Emilia i wzięła ode mnie walizki - Chodź! Pora żebyś zobaczyła swój pokój! - złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę wyjścia.
- Tez tak myślę...Co?! Czekaj jaka bieliznę?!
   Obie znowu głośno się zaśmiałyśmy.

***

   Dom Emilii znajdował się po drugiej stronie Barcelony w dzielnicy Sant Andreu, wiec żeby uniknąć korków pojechałyśmy dookoła miasta. Podroż Jeepem szatynki minęła szybko i milo. Kiedy znalazłyśmy się na miejscu Emilia pomogła mi z torbami i obie weszłyśmy do małego parterowego budynku. Od razu rzucił się na nas pupilek szatynki. Chociaż nie wiem czy wilczura można nazwać pupilkiem.
- Lily to jest Gruba - Emilia zachęcająco machnęła ręką, bym podeszła bliżej. - Myślę, ze się polubicie.
   Kucnęłam przy suczce, która zaczęła mnie obwąchiwać, a po chwili długim jęzorem przejechała mnie po twarzy. Skrzywiłam się.
- Taa, to na pewno będzie dobra znajomość.
   Moja przyjaciółka tylko się uśmiechnęła.
- Tam, na końcu korytarza po lewej stronie jest twój pokój. Możesz rozgościć się jak chcesz. Jakby trzeba było Ci w czymś pomoc to wołaj.
- Dzięki. - wstałam i ruszyłam w wyznaczonym kierunku.
   Kiedy otworzyłam drzwi moim oczom ukazał się mały, biały pokoik z ogromnym lustrem na ścianie naprzeciwko drzwi. Po prawej stronie było okno z brązowymi parapetami i białymi zasłonkami. Pod nim znajdowało się biurko i krzesło. a obok leżało łózko. Po lewej stronie obok lustra stały szafa i komoda. Przytulnie, stwierdziłam i rzuciłam się z rozłożonymi rekami na łóżko. Zamknęłam oczy. O taak, tego mi było trzeba.
   Po 15 minutach jednak wstałam i zaczęłam rozpakowywać rzeczy. Lubiłam to robić. Każdą rzecz kłaść na nowym miejscu, wszystko idealnie dopasowywać. Sprawiało mi to gigantyczną frajdę i jednocześnie dawało poczucie, że zaczynam wszystko od nowa.
   Własnie wkładałam do szafy starannie złożoną kupkę swetrów, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.
- Idę biegać - oznajmiła Emilia - Chcesz iść ze mną?
   Rozważyłam tę myśl w głowie, jednak przecząco pokręciłam głową.
- Wolę pójść  na spacer. Chcę jakoś powitać to miejsce.
 Szatynka z zrozumieniem przytaknęła.
- Jakieś półtora godziny dogi stąd jest park z punktem widokowym. Jardins del Turó del Putxet. Wydaje mi się być całkiem przyjemnym miejscem na ... emm.. przywitanie.
    Uśmiechnęłam się.
- To w sumie dobry pomysł. Dzięki. - wstałam i zaczęłam szukać bluzy. Na dworze nie było zimno, ale skoro to taki kawał drogi stąd to wolałam mieć coś na grzbiet. Zresztą i tak już się zbliżał wieczór.
- Proszę bardzo. - Emilia wyszła z pokoju, a po chwili usłyszałam trzaśnięcie drzwi wejściowych.
   Poszłam w jej ślady i już po chwili szłam chodnikami dzielnicy Sant Andreu. Nie była to może bogata dzielnica, ale (jak większość rzeczy dla mnie) miała urok. Nowoczesne budynki przeplatały się ze starymi i opuszczonymi. Wszędzie rosły drzewa i krzewy, a na chodnikach co chwile stały skutery. Kiedy weszłam w centrum dzielnicy Horta-Guinardo obraz niewiele się zmienił. Zmniejszyła się ilość skuterów i zniszczonych budynków. Za to kiedy przechadzałam ulicami dzielnicy Gracii nie mogłam opanować zdziwienia. Prawie wszystkie budynki były w stanie gorzej, niż krytycznym. Naprawdę. Zdarzały się wyjątki, gdzie stare kamienice były odnowione, ale zazwyczaj już na którejś z zewnętrznych ścian widniało graffiti. Żenada.
   Tam przyśpieszyłam kroku, jednak kiedy znalazłam się w Sarria - Sant- Gervasi zrozumiałam dlaczego jest nazywana najbogatszą dzielnicą. Wszędzie piękne domy i bogate ogrody.

***

   Jakimś cholernym cudem znalazłam ten park o którym mówiła Emilia i pomału wspięłam się na samą górę na punkt widokowy. Kiedy dotarłam na szczyt musiałam na chwile przystanąć i złapać oddech. Matko, chyba jednak zacznę biegać z Emilią, stwierdziłam i rozejrzałam się.
   Słońce już powoli zachodziło oświetlając całe miasto pomarańczową poświatą. Usiadłam na najbliższym kamieniu by podziwiać widok.
- Najpiękniej jest za pierwszym razem. - usłyszałam dziecięcy głos i spojrzałam w bok. Obok mnie siedział skulony mały blondynek o dużych brązowych oczach. Patrzył przed siebie wesoło, z lekko rozmarzoną miną.
- Skąd wiesz, że jestem tu pierwszy raz? - wyciągnęłam z kieszeni chusteczkę i wytarłam nią pot z czoła. Od razu zrobiła się mokra, więc sięgnęłam do kieszeni po następną.
    Chłopiec wzruszył ramionami.
- Bo tak wyglądasz, jakbyś tu była pierwszy raz.
   Popatrzyłam na niego z po wątpieniem, więc szybko dodał:
- Już tak mam, że wiem kto tu był, a kto nie był.
- Musisz tutaj spędzać dużo czasu - stwierdziłam, a on przytaknął - Ile właściwie masz lat?
- Cztery.
    Zdziwiłam się. Był malutki, to fakt, ale wyglądał na co najmniej sześć. Zresztą co czteroletnie dziecko robiło by samo w takim dużym parku. Chyba, że nie jest samo.
- A gdzie twoi rodzice, mały? - spytałam opierając się o kamień, rozglądając dookoła.
- Nie ma ich tu.
   Wytrzeszczyłam oczy.
- Jesteś tutaj sam?! I oni na to pozwalają?
   Robi się ciekawiej, pomyślałam.
- Chyba nawet nie wiedzą.
   Matko.
- Coś słabo Cię pilnują.
- To dlatego, że tata nie ma czasu, a ja spławiam wszystkie opiekunki.
- Dlaczego?
- Bo ich nie lubię. - Przyjrzał mi się uważnie. - Ale ty wydajesz się być całkiem fajna.
- Emmm... dziękuję. - odparłam, nie do końca wiedząc co robić.
- Chciałabyś zostać moją opiekunką?
- Co? - chyba nie dosłyszałam.
- Czy chciałabyś zostać moją opiekunką? - powtórzył, a mi zrobiło się słabo.
- Wiesz, to mile, że zaproponowałeś mi takie... coś, ale nie mogę się tobą opiekować.
- Proszę. - popatrzył na mnie ze smutnymi oczami. - Porozmawiam z tatą i on Cię zatrudni.
   Cała ta sytuacja była naprawdę bardzo dziwna. Nie podobało mi się to.
- Nawet nie wiem jak masz na imię mały.
- Davi Lucca, a ty?
- A ja na razie odprowadzę Cię do domu.


Witam mordeczki!
Troszkę pod koniec rozdziału przyśpieszyłam tempo, ale mam nadzieję, że rozdział mimo to wyszedł fajnie. 
Liczę na szczere komentarze, bo muszę wiedzieć co mam poprawić i zrobić byście byli w 100% zadowoleni!
Pozdrawiam i życzę udanego dnia kochani

09 lipca 2015

Prolog

   Siedziałam w szpitalnym korytarzu którąś godzinę z rzędu. Nie wiedziałam którą. Wiedziałam jedynie, że mniejsza wskazówka zegarka przeskoczyła z 7 na 4. To chyba długo, ale nie byłam pewna. Powinien być tutaj zegarek specjalny dla dzieci. Taki jak dla mnie. Wiedziałabym ile czasu mama leżała w łóżku i spala. Ciągle ktoś do niej wchodził, ale mi nie wolno było tego robić. Może dlatego, że przez moją niezdarność mogłabym ją obudzić, wywnioskowałam. Lekarze są profesjonalistami i umieją nie budzić ludzi.
- Nie chcesz nic zjeść? - zapytała pielęgniarka, która własnie wyszła z sali.
- Nie - odparłam, chociaż troszkę burczało mi w brzuchu. - Mama obiecała, że dzisiaj zrobi spaghetti na obiad.
Pielęgniarka popatrzyła na mnie z litością. Nie wiedziałam dlaczego. Nie zrobiłam nic złego.
- Chodź! Na spaghetti jeszcze przyjdzie pora. - wystawiła do mnie zachęcająco rękę, ale ja potrząsnęłam głową. Jeśli teraz coś zjem to mama się na mnie obrazi, pomyślałam.
- Jak powiedziałam "nie" to nie - wyzywająco podniosłam głowę.
Pielęgniarka tylko wzruszyła ramionami i opuściła rękę. W tej chwili na korytarzu pojawił się mój tato.
- I jak z nią? Jest przytomna? - wysapał przy pielęgniarce.
- Stan jest stabilny, ale nie ma z nią kontaktu. - kobieta zawahała się i dodała po cichu. - Proszę się przygotować na najgorsze.
   Nagle tato zrobił się cały blady, nawet jego usta wydawały się białe. Ciekawe co znaczy słowo "stabilny", zainteresowałam się. Pewnie to go przestraszyło.
- Nie bój się - pokrzepiłam go. - Jak mama się obudzi to zrobi spaghetti.
   Tato spojrzał na mnie przelotnie. Kąciki jego ust drgnęły, ale oczy stały się czerwone. Tak jakby zaraz miał się rozpłakać. Nie. Tato nie umie płakać, przypomniałam sobie. Nigdy nie widziałam, żeby płakał, więc dlaczego teraz by miał.

***

Mniejsza wskazówka zegarka skierowana była w stronę liczby 10, kiedy z sali wyszedł lekarz.
- Już czas - powiedział.
   W końcu, pomyślałam i wstałam z krzesełka. Teraz obudzą mamę i razem wrócimy do domu.              Podeszłam do drzwi od sali i odwróciłam się w stronę taty. On jednak nie cieszył się tak jak ja. Przetarł ręką zmęczone oczy i spojrzał na ścianę naprzeciwko.
- Tato no chodź! Zobaczymy mamę, opowie nam co jej się śniło. - szturchnęłam go w ramię.
Westchnął.
- Lily. Mama.. - zacisnął wargi. - Mama już się nie obudzi. - po policzku spłynęła mu wielka łza, która cichutko rozpryskała się na podłodze.
- Co ty mówisz? - uśmiechnęłam się. - Każdy się budzi, a mama to już w ogóle nie lubi spać. Zawsze krząta się po domu o siódmej rano!
Tato pogłaskał mnie po głowie.
- Widzisz, czasem tak jest, że ktoś jest bardzo chory i nie umie się obudzić.
- To chodź! Pomożemy jej! - Nie czekając na niego wbiegłam na salę. Mama spała sobie smacznie w łóżku. Kiedy podeszłam bliżej zauważyłam, że ma dużą maskę na buzi. Zasłaniała jej cały nos i usta. Nic dziwnego, że nie chce się obudzić jak pewnie nie ma powietrza, stwierdziłam.
   Już chciałam ściągnąć maskę, ale doktor złapał mnie za rękę.
- Tego nie wolno ruszać - ostrzegł.
- Dlaczego? Udusi ją to! - zaprotestowałam.
   Lekarz pokazał kilka rurek podłączonych do mamy i do jakiegoś urządzenia obok.
- Ma czym oddychać. - uśmiechnął się słabo.
   Dopiero teraz bardziej przyjrzałam się mamie, która wcale nie wyglądała jak moja mama. Ta mama była bardzo blada i wyglądała jak wiedźma z bajki Scooby - Doo. Do jej ciała przyczepiono rożnego rodzaju rurki, które były tak splatane, ze nie mogłam znaleźć początku i końca żadnej z nich. Wiedziałam jedynie, ze wszystkie przechodziły przez zabawne urządzenie, przypominające robota. Na tym urządzeniu był mały ekranik, po którym płynęła falująca zielona linia oraz dużo świecących lampek i guzików.
   Mój wzrok znowu spoczął na mamie.
- Mamusiu? - zapytałam i delikatnie złapałam ja za rękę, która była dwa razy większa od mojej. - Pora wstać. Nie chcesz mnie zobaczyć? - zawsze tak mnie budziła. Nie pamiętam dnia, kiedy by tak nie powiedziała.
   Jednak ona dalej spala. Mocniej ścisnęłam jej rękę.
- Mamo. Obudź się. - powiedziałam trochę głośniej.
   Cisza.
- Mamo! - krzyknęłam błagalnie - Mamo wstawaj! Obudź się! Czemu się nie budzisz? - szarpnęłam nią mocno. Jej głowa przekrzywiła się delikatnie w moja stronę.
  Nic. Żadnej więcej reakcji.
  Nagle poczułam silne ręce na ramieniu. Tato obrócił mnie w swoja stronę. Po jego policzkach ciekły łzy. Czyli jednak tato umie płakać, pomyślałam i posmutniałam.
- Kochanie.. - zaczął - Czy chciałabyś... Czy chciałabyś coś powiedzieć - pociągnął nosem - mamie na dobranoc? - uśmiechnął się smutno.
   Odwróciłam wzrok i znów spojrzałam na mamę.
- Nie mogę. - przyznałam cicho.
- Dlaczego? - zapytał.
- To mama zawsze mówiła mi mile słowa do snu. Dzięki niej nigdy nie miałam koszmaru. Od tego są mamy, prawda? By zawsze nas chronić przed złem?
   Tato kiwnął przytakująco głową.
- Nie jestem mamą i nie umiem chronić przed złem - wyjaśniłam czując na sobie ciężar spojrzenia taty.
- A gdybyś udała teraz, ze jesteś mamą? - wtrącił lekarz, który wcześniej stal cicho.
   Przygryzłam wargę.
- Mogłabym spróbować - odpowiedziałam i po chwili, nie śpiesząc się, wdrapałam się na łózko. Usiadłam obok mamy i popatrzyłam na jej zamknięte oczy. To tak musi wyglądać usypianie kogoś, pomyślałam i zaciągnęłam włosy za uszy.
   Ręką delikatnie przejechałam mamie po policzku. Była ciepła, ale jednocześnie lodowata.
- Musisz teraz odpocząć. - szepnęłam. Jutro.. Jutro znowu się zobaczymy i razem zjemy spaghetti. Jak zawsze. Ale dzisiaj musisz odpocząć, by mieć siły. - zawahałam się. Druga rączkę położyłam jej na serduszku. - Kocham Cie wiesz. - nachyliłam się i pocałowałam ją w czółko.
   Szybko zeskoczyłam z łózka i rzuciłam się tacie w ramiona. Nawet nie wiedziałam, kiedy zaczęłam płakać, ale teraz policzki już miałam cale mokre od łez. Nie wiedziałam tez dlaczego płacze. Może dlatego, ze tato to robi i to jest właściwe. Ludzie często płaczą w szpitalach. Z bólu, ze smutku.
- Czy mogę..? - spytał lekarz.
- Tak. - odpowiedział tato.
   Mój zamazany wzrok był skierowany w stronę tej dziwnej maszyny. Patrzyłam jak światełka powoli gasną, a falowana kreska staje się prosta. Po pomieszczeniu rozległ się pisk. To koniec, pomyślałam. Mama usnęła znowu.
  Po dłuższej chwili tato wstał z siedzenia razem ze mną w ramionach. Kiedy wychodziliśmy ostatni raz spojrzalam na mamę.
- Kolorowych snów. - szepnęłam i tato wyniósł mnie z sali.



~~~

Hej, chciałabym Was przywitać na moim blogu, gdzie będę pisała opowiadanie o Lily Collins.
W prologu występuje ona jako sześciolatka, ale już od następnego będzie miała 19 :D
Wiem, ze jest kilka błędów, ale to dlatego, ze komputer mojego taty nie ma polskich znaków :( a za błędy gramatyczne bardzo przepraszam.
Jeśli macie do mnie jakieś pytania to zadawajcie w komentarzu. Chętnie na nie odpowiem.
Udanego dnia kochani!

P.S. Zapraszam do obserwowania i komentowania ;)